Przejdź do zawartości

Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
56

płacono lichwiarskiej dziesięciny Baumanowi i gdzieby imię jego nie oznaczało ruiny i nędzy.

W jakiś kwadrans po wpuszczeniu przez Larkina zawoalowanej kobiety, Karol Bauman wrócił do swego domu bankowego.
Pan Bauman był pochodzenia germańskiego, ale nie miał w sobie nic z Niemca jasnowłosego i otyłego. Był to mężczyzna suchy, żywy, chudy i niepokaźny, mimo swego małego wzrostu, starający się o wygląd imponujący, ubrany zawsze z wyszukaną elegancją. Jego siwiejące włosy podnosiły się na czaszce, jak tupek klowna i cała jego postać byłaby śmieszna, gdyby nie bezczelny wyraz oczu i nieubłagana zaciętość, malująca się na twarzy.
— Larkin! — zawołał z pogardliwą brutalnością, otwierając sobie drzwi z poczekalni do swego gabinetu.
Służący jakby naciśnięty sprężyną powstał automatycznie.
— Biegnij i weź od kasjera akty Gardinera i odnieś je natychmiast do pana Bull’a, do trybunału.
— Słucham, panie dyrektorze! Jeżeli pan dyrektor pozwoli powiedzieć sobie...
— Powiedziałem: biegnij!
Bauman lubił teroryzować, gdy mógł to czynić bez ryzyka i teraz spiorunował wzrokiem służącego.
Więc tenże, biedaczysko przerażony, nie ośmielił się już tłómaczyć dalej i pospieszył wypełnić rozkaz. Bauman zaś przeszedł poczekalnię i wszedł do gabinetu. Tam zdjął z głowy kapelusz i razem z laską umieścił na krześle. Po chwili zbliżył się do firanki, zasłaniającej drzwi sekretne, pokręcił guziki, nastawił wskazówki w przedziałach i otworzył ciężkie żelazne podwoje. Firanki w oknie lekko zadrżały, ale Bauman