Przejdź do zawartości

Strona:Leblanc - Czerwone koło.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
129

Grubas skłonił się, porozmawiali we troje parę chwil, poczem p. Strong, widocznie bardzo wzruszony pięknością Klary, ofiarował jej ramię, by zaprowadzić ją do bufetu.
— Ten bal jest wspaniały, — rzekła Klara, przybierając wygląd i minę istoty rozmarzonej.
— Tak, obecnie stał się wspaniały, — pośpieszył z komplementem grubas. — Ach, pani Meldon, kiedy ujrzałem panią, światła...
I z pewną trudnością zapuścił się w zawiłe labirynty, skomplikowanej galanterii. Klara słuchała, rzucając mu spojrzenia omdlewające, które on uważał za zachętę.
W bufecie zaledwie, umaczała usta w limoniadzie, on zaś połknął pięć czy sześć kubków szampana. Klara skorzystała z tego, by zbliżyć się do otyłej pani, pokrytej bogatą biżuterją.
Następnie p. Strong zaprowadził ją do cieplarni, gdzie panował półmrok i gdzie grubas, podniecony szampanem, stał się bardzo liryczny i zaproponował towarzyszce swej porwanie!
W kilka minut potem Klara spotkała rudego młodzieńca.
— Oto klucz od jego kufra, — rzekła, wsuwając mu do ręki mały kluczyk. — Wzięłam go pod pretekstem, że chcę obejrzeć medal na jego łańcuszku od zegarka. Pan wie, gdzie znajduje się jego pokój?
— Tak, mój jest tuż obok. Szkatułka mieści się w kufrze, opancerzonym jak kasa ogniotrwała. Ale gdzie jest on?
— Poszedł oczekiwać mnie w lasku. Obiecałam mu, że przyjdę za pół godziny. A poczeka potem jeszcze drugie pół godziny, zanim domyśli się, że zażartowałam z niego..., jeżeli wogóle to pomyśli... może więc się pan nie spieszyć, czasu mamy dość... A kamienie zaniesie pan Samowi — jak zwykle, teraz dobranoc, nie potrzebujemy już rozmawiać ze sobą...