Strona:Leblanc - Arsen Lupin w walce z Sherlockiem Holmesem.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ doprawdy panie, nie rozumiem tego postępowania. Puść mnie pan...
— Niema żadnej przyczyny, aby pani wychodziła, a natomiast bardzo wiele, aby pani pozostała.
— Jednak...
— Daremnie, nie wyjdzie pani.
Blada opadła na krzesło i wyjęknęła:
— Czego pan chce?...
Ganimard tryumfował. Trzymał w sieci jasnowłosą damę. Opanowując się, wymówił:
— Przedstawiam pani tego przyjaciela, o którym pani mówiłem. Pragnie kupić klejnoty... nadewszystko dyamenty... — Czy pani postarała się o ten, który mi pani obiecała?
— Nie... nie... nie wiem... nie przypominam sobie...
— Ale owszem. Niech pani sobie przypomni... Ktoś ze znajomych pani, miał pani dostarczyć dyament zabarwiony... “coś jakby dyament niebieski” — powiedziałem śmiejąc się, a pani odrzekła: “właśnie, być może, załatwię panu tę sprawę...” Czy pamięta pani?