Strona:Leblanc - Arsen Lupin w walce z Sherlockiem Holmesem.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I słyszano go mówiącego na głos w przedpokoju:
— Dzień dobry Ganimard! Jakże zdrowie? Racz przypominać mnie łaskawej pamięci pani Ganimard... W tych dniach zaproszę się do państwa na śniadanko... Do widzenia Ganimard!...
Jeszcze jedno uderzenie dzwonka gwałtowne, nagłe, potem uderzenia powtarzane i dźwięki głosów na schodach.
— Trzecia czterdzieści pięć — wyjęknął pan Gerbois.
Po paru sekundach zdecydowanie wyszedł do przedpokoju: Lupina i jasnowłosej damy już nie było.
— Ojcze!... nie można!... zaczekaj!... — wołała Zuzanna.
— Czekać? Czyś oszalała!... Skrupuły z tym łotrem... A pół miliona?...
Otworzył. Ganimard wpadł.
— Ta dama... gdzie ona? A Lupin?
— On tu był... On tu jest.
Ganimard wydał okrzyk zwycięski:
— Mamy ich!... Dom otoczony!...
Mecenas Detinan wtrącił:
— Ale schody służbowe?