Strona:Lafcadio Hearn - Lotos.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kapelusze zwane dość dziwnie „An” (co oznacza kapelusz słomiany).
Upał jest tak wielki, że suknie stają się wprost ciężarem. Po drodze, śród małych wiosek, spotykamy dużo czystej, zdrowej nagości. Śliczne nagie dzieci, opaleni mężczyźni i chłopcy, przepasani tylko na biodrach miękkim, białym wązkim szalem, śpią, na rozłożonych na ziemi matach. Papierowe ściany są zdjęte dla przewiewu powietrza. Mężczyźni zdają się być zbudowani lekko i gibko, nie widzę jednak muskułów — przeciwnie, linie ich ciała są okrągłe. Prawie przed każdym domem suszy się na matach ryżowych indygo.
Mieszkańcy spoglądają ciekawie na obcych. W miejscach, gdzie zatrzymujemy się, podchodzą do mnie mężczyźni i dzieci, dotykają moich sukien, przyczem uśmiechem i ukłonem przepraszają za swoją ciekawość, a mojemu przewodnikowi stawiają dziwne pytania. Tak łagodnych i dobrodusznych twarzy nie spotykałem nigdzie, są one niewątpliwie zwierciadłem ich duszy.
Im dalej jedziemy, tero kraj staje się piękniejszy — ową fantastyczną pięknością, właściwą krajom wulkanicznym. Gdyby nie ciemne drzewa cedrowe, i sosnowe, gdyby nie ten daleki, mięki, jasny, delikatny błękit nieba, i białe światło, mógłbym chwilami przypuszczać, że znajduję się w Indjach zachodnich, śród łańcuchu gór Martyniki. Ale jasna zieleń dolin i stoków górskich między lasami, nie jest zielenią młodych palm, ale pól ryżowych — tysiącznych, maleńkich, pól ryżowych, nie większych