Strona:Lafcadio Hearn - Lotos.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W pewnem oddaleniu znajduję znowu inne postacie Jizo, pojedyncze rzeźby na grobach, a jedna z nich jest tak cudownem dziełem sztuki, że nie mogę się od niej oderwać. Te białe towarzyszki zabaw małych dzieci są bardziej wzruszające, niż postać Chrystusa. Oblicza ich są tak cudownie piękne, że w języku ludowym powstało porównanie — twarz piękna jak „Jizo-kao”, oblicze Jizo.
Dosięgamy końca cmentarza, do brzegu wielkiego gaju.
Co za subtelne światło śród drzew, jaka upajająca słodycz łagodnego powietrza!
Niebo zdaje się wisieć tak nisko nad nami, że mam wrażenie, iż mógłbym tylko ponad dachem wyciągnąć ręce, aby je zatopić w płynnym błękicie. To miękie, delikatne niebo, rozpościera się jednak tak daleko, że zdaje się, iż jest niebem jakiejś większej planety, a chmury nie zdają się być chmurami, ale marzeniem chmur, tak są subtelne, jasne, rozwieszone, jak mary, jak złudzenie.
Nagle spostrzegam przed sobą dziecko, małą dziewczynkę, która stoi i przypatruje mi się zdziwiona. Nadeszła tak cicho, że świegot ptaków i szum gałęzi stłumił jej kroki. Sukienkę ma japońską, ale spadające, kręte, jasne włosy nie mają w sobie nic z tej krwi. Z jasno niebieskich oczu patrzy na mnie duch innej rasy, może nawet duch rasy mojej. Zaprawdę dziwne miejsce zabaw dla ciebie, dziecko! Jakże niezwykle i tajemniczo przemawiać muszą te obrazy do twojej małej duszy! A może nie — może to ja tylko jestem ci obcy, nieznany… nie znasz swego poczęcia i nie wiesz ja-