Strona:Lafcadio Hearn - Lotos.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z małego żarzyska wypełnionego półtuzinem smukłych rószczek, i w najgłębszym cieniu w dali, spostrzegam czarno-brunatnego Buddhę. Głowę ma spuszczoną, ozdobioną tiarą, ręce splecione, zupełnie tak samo, jak widziałem u Japończyków modlących się na progu świątyni, obróconych twarzą do słońca. Statua jest zrobiona z surowego drzewa i prymitywnie pomalowana; jednak, pełne spokoju oblicze, porywa swoją pięknością.
Minąwszy podwórze z lewej strony budynku, stajemy znowu naprzeciw krużganka ze schodami, prowadzącemi śród olbrzymich drzew jeszcze wyżej, do jakiegoś tajemniczego miejsca. Wchodzę na stopnie i znowu dostaję się na szczyt, strzeżony przez dwa symboliczne lwy i nagle staję przykuty i zdumiony szczególnym widokiem.
Widzę przed sobą prawie czarną ziemię, ocienioną olbrzymiemi, staremi drzewami. Przez gąszcz liści przedziera się słońce i rzuca drżące, złote plamy. Nastrojowe, przytłumione światło uwidacznia gromadę jakby dziwnych postaci. Jest to niby zbiór szarych, w kształcie słupa przedmiotów, omszonych, monumentalnie skamieniałych, pokrytych chińskiemi znakami pisarskiemi, wyrytemi dłutem. Naokoło i po za tem wszystkiem, na tle ciemnej zieleni, sterczy wysoko jak sitowie w bagnisku tysiące i więcej, niż tysiące wąskich, drewnianych tabliczek, w kształcie żerdzi, z fantastycznemi napisami.
Zanim zdołałem spostrzedz inne, drobne szczegóły, wiedziałem już, że znajduję się w Hakaba, na starożytnym buddhyjskim cmentarzu. Tabliczki w kształcie żerdek, w japońskiej mowie nazywają