Pewnego razu, kiedy Muzo Kokuszi, kapłan sekty Dzen, podróżował samotnie po prowincji Mino, zabłąkał się w górzystej okolicy, gdzie nie było nikogo, ktoby mógł wskazać mu drogę. Przez długi czas wałęsał się bezradnie i już zaczął wątpić o znalezieniu schronienia na noc, gdy naraz ujrzał na szczycie wzgórza, oświetlonego ostatniemi promieniami słońca, jeden z tych małych domków, zwanych andżicu, a budowanych dla pustelników. Pustelnia zdawała się być już w bardzo złym stanie, on jednak pośpieszył ku niej co żywo, a, znalazłszy w niej samotnego sędziwego kapłana, poprosił go o nocleg. Starzec odmówił mu szorstko, skierował go jednak do pewnego folwarku w sąsiedniej dolinie, gdzie można było dostać nocleg i pożywienie.
Muzo odszukał drogę do folwarku, który składał się mniej więcej z tuzina chałup wieśniaczych; uprzejmy sołtys chętnie zaprosił go do swego domu. Kiedy Muzo wszedł, w głównej izbie było zgromadzonych czterdzieści do pięćdziesięciu osób, jemu jednak wskazano małą bokówkę, gdzie natychmiast przyniesiono wieczerzę i pościel. Bardzo zmęczony, wcześnie udał się na spoczynek, ale tuż przed północą zbudził go głośny płacz w sąsiednim pokoju. Ktoś