nauką dla tego rodzaju dziewczyny. Charakter jej jest pewnie równie ognisty, jak i jej włosy. No, do widzenia, Marylo! Mam nadzieję, że od czasu do czasu wstąpisz mnie odwiedzić, tak jak to dotąd bywało. Nie przypuszczasz chyba, abym ja się śpieszyła z następnemi odwiedzinami, z chwilą, gdy można tu być narażonym na tego rodzaju przyjęcie. Coś podobnego bowiem przekracza granice mego doświadczenia.
I pani Małgorzata z wielką godnością i szacunkiem dla swej okrągłej figury podniosła się i powoli ruszyła w drogę, zaś Maryla, przybrawszy bardzo surowy wygląd, udała się do pokoiku na facjatce.
Idąc po schodach, zawahała się jednak, niepewna, co powinna uczynić. Nie była wcale zgorszona, ani zirytowana tem, co się zdarzyło. Co za nieszczęsny traf, że Ania właśnie wobec pani Małgorzaty Linde okazała się taką złośnicą! I nagle Maryla przyszła do wniosku, że czuje jakby upokorzenie z powodu tego zajścia, niż przykrość z odkrycia popędliwości u swej wychowanki. Jakże więc należało ją ukarać? Przyjacielska rada użycia różdżki brzozowej — o błogosławionem działaniu której świadczyć powinny były wszystkie dzieci pani Małgorzaty, nawet powstałe z grobów — nie przypadła do gustu Maryli. Nie woobrażała sobie, czyby potrafiła bić dziecko. Należało jednak poszukać innego sposobu, aby dać poznać Ani stopień jej przewinienia.
Maryla zastała Anię leżącą w łóżku. Dziewczynka płakała gorzko, nie zwracając bynajmniej uwagi na to, że zakurzonem obuwiem brudziła bieliznę pościelową.
— Aniu — rzekła Maryla tonem wcale niesurowym.
Nie było odpowiedzi.
— Aniu — mówiła już trochę ostrzej — zejdź natychmiast z łóżka i posłuchaj tego, co ci powiem.
Ania zerwała się i usiadła wyprostowana na krześle tuż obok. Twarzyczka jej była opuchnięta i zalana łzami. Oczy nieruchomo utkwiła w podłodze.
Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/83
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.