Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i nic mi w tem nie przeszkodzi... Ale krótki sen minął! Obecnie jestem już prawie zrezygnowana, a lękam się, że gdy wyjdę, żal znowu mnie ogarnie i smutek wróci! Jak się nazywa ten kwiat w doniczce, na oknie?
— Jest to fuksja.
— O, nie o tę nazwę mi chodzi. Mam na myśli imię, któreście wy jej dali. Czy pani jej nie przezwała inaczej? Możebym ja mogła? Nazwałabym ją Jutrzenką! Pozwól mi pani nazywać ją tak, dopóki będę tutaj.
— Ależ, dobrze, jeśli ci to sprawia przyjemność. Powiedz jednak, czy ma sens nadawanie imion kwiatom?
— Owszem, ja lubię dawać pieszczotliwe nazwy wszystkiemu, nawet kwiatom. Uważam, że wtedy są więcej do ludzi zbliżone. Skąd wiemy, czy fuksji nie jest przykro, że nazywają ją tylko fuksją? Pani także nie chciałaby zawsze nazywać się tylko kobietą. Ja będę mówiła Jutrzenka. Tej wielkiej wiśni pod mojem oknem dałam już imię dziś rano. Nazwałam ją Królową śniegu, dlatego że jest biała. Prawda, że ona niezawsze stoi w kwiecie, ale można sobie wyobrazić, że zawsze; czy nie?
— Nigdy w życiu nie widziałam ani nie słyszałam nic podobnego — mruczała Maryla, schodząc do piwnicy po kartofle. — Ona jest naprawdę niezwykła, tak jak Mateusz mówi. Sama zaczynam się niepokoić, co jeszcze powie. Myślę, że wkrótce oczaruje i mnie, bo Mateusza niewątpliwie zaczarowała. Przypominam sobie spojrzenie, jakie mi rzucił, odchodząc. Wyrażało ono wszystko, co przemyślał ostatniej nocy. Wołałabym, żeby był taki, jak inni mężczyźni i wypowiadał otwarcie swe zdanie. Wtedy możnaby z nim pogadać i wyperswadować mu niejedno. Ale co zrobić z mężczyzną, który tylko patrzy?
Tymczasem Ania znowu pogrążyła się w zadumie, oparłszy twarzyczkę na dłoniach i utkwiwszy wzrok w obłokach. Maryla pozostawiła ją tak, dopóki nie zasiedli do obiadu.
— Czy będę mogła dostać po obiedzie kabrjolet i klacz, Mateuszu? — spytała brata.