Dzień był już jasny, kiedy Ania zbudziła się i, siadłszy na łóżku, ze zdumieniem spojrzała na okno, przez które płynął strumień wesołych promieni słonecznych, a poza niemi coś niezmiernie lekkiego a białego powiewało ku błękitnemu niebu.
Przez chwilę nie pamiętała, gdzie się znajduje. Ogarnęło ją uczucie niewymownej radości, lecz prawie natychmiast zjawiło się straszne przypomnienie, i... radość zamarła. Była na Zielonem Wzgórzu, a musi z niego wyjechać i wrócić tam, skąd przybyła. Nie chcieli jej tu zatrzymać, dlatego, że nie była chłopcem!
Lecz był to poranek i wszakże tu, przed jej oknem, stała cudna kwitnąca wiśnia. Jednym skokiem dziewczyna znalazła się poza łóżkiem. Pchnęła okno, które zaskrzypiało leniwie i ciężko, jakby już dawno nie otwierane, co też było istotnie.
Ania uklękła i spoglądała w ten jasny czerwcowy poranek oczami pełnemi zachwytu. Ach, czyż to nie było piękne? Czyż to nie było urocze miejsce? Gdybyż mogła tu pozostać! Postara się wyobrazić to sobie! Tutaj oto jest szerokie pole dla jej wyobraźni!
Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/42
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ IV.
Poranek na Zielonem Wzgórzu.