Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/347

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zabrałam gałązkę z tego małego krzaku białej róży, którą matka jego przywiozła kiedyś ze swej ojczyzny, ze Szkocji. Mateusz najbardziej lubił te różyczki... takie drobne a milutkie na swych kolczastych pniach. Rada byłam, żem mogła ją zasadzić na jego grobie, zdawało mi się, że czynię coś, co sprawiłoby mu przyjemność. Myślę, że ma może takie różyczki w niebie. Może dusze wszystkich tych małych białych róż, które tak lubiał, wyszły tam na jego spotkanie. Ale muszę wrócić do domu. Maryla jest sama, taka samotna o zmierzchu.
— Nieboraczka będzie zupełnie samotna, gdy ty wyjedziesz do Collége — rzekła pani Allan.
Ania nie odpowiedziała nic na tę uwagę. Pożegnawszy pastorową życzeniem dobrej nocy, podążyła wolno ku Zielonemu Wzgórzu. Maryla siedziała na stopniach przed domem i Ania usiadła obok niej. Drzwi, prowadzące do mieszkania, były otwarte; na podłodze przed niemi leżała wielka różowa muszla o cudnych mieniących się odcieniach i broniła je od zamknięcia.
Ania zerwała parę gałązek blado-żółtego groszku i zatknęła je we włosy. Lubiła ten słodki zapach, unoszący się wokoło niej przy każdym ruchu.
— Doktór Spencer był tutaj podczaz twej nieobecności — rzekła Maryla. — Zawiadomił mnie, że ów sławny okulista będzie jutro w Carmody. Nalega, bym się doń zwróciła dla zbadania mego wzroku. Myślę, że uczynię to wreszcie. Będę mu bardzo wdzięczna, jeśli potrafi dobrać mi odpowiednie szkła. Nie będzie ci wszakże przykro pozostać samej na gospodarstwie? Marcin musi mnie odwieźć, a w domu jest robota, prasowanie, wypiek ciasta.
— Załatwię wszystko. Djana przyjdzie dotrzymać mi towarzystwa. Przypilnuję starannie roboty. Niech się Maryla nie obawia, że ukrochmalę chustki do nosa, albo że dodam kropli walerjanowych do ciasta.
Maryla roześmiała się.
— Jakim trzpiotem byłaś wówczas, Aniu. Co chwila