Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niedzieli wchodzącą do kościoła, serce zabiło mi z dumy, że to moja najserdeczniejsza przyjaciółka. Czy ty uważasz, iż bardzo źle postępujemy, myśląc tak wiele o naszem ubraniu? Maryla twierdzi, że to naganne. Ale jakie przyjemne, czy nie?
Maryla przyzwoliła na wyjazd Ani do miasta i postanowiono, aby pan Barry następnego wtorku zabrał obie dziewczynki. Wobec tego, iż Charlottetown było odległe o trzydzieści kilometrów, a pan Barry pragnął tegoż samego dnia powrócić do domu, należało wyjechać o bardzo wczesnej godzinie. Dla Ani było to także powodem do radości; we wtorek rano zerwała się jeszcze przed wschodem słońca. Spojrzenie, rzucone z okna jej pokoiku, upewniło ją, że dzień był prześliczny, gdyż niebo poza jodłami w Lesie Duchów, niezamącone ani jedną chmurką, tonęło w srebrze. Poprzez szczelinę pomiędzy drzewami błyszczało światełko z facjatki na Sosnowem Wzgórzu: znak, że i Djana już wstała.
Zaledwie Mateusz zdążył rozniecić ogień, już Ania była na dole w kuchni, i gdy Maryla weszła, śniadanie zastała gotowe. Jednak dziewczynka była zbyt wzruszona, aby móc spokojnie zasiąść do jedzenia. Po śniadaniu w zręcznej nowej czapeczce i nowym płaszczyku Ania pośpieszyła przez most na stawie i poprzez las jodłowy na Sosnowe Wzgórze. Pan Barry i Djana czekali tu na nią i wkrótce wszyscy troje znaleźli się na gościńcu.
Była to długa droga, lecz dziewczynki rozkoszowały się każdą chwilą. Cudnie było sunąć tak po wilgotnych drogach, gdy wczesne purpurowe światło słoneczne rozpraszało się po ogołoconych, zżętych polach. Powietrze było świeże i czyste, a niewielkie błękitne mgły unosiły się po dolinach i spływały po wzgórzach. Nieraz droga prowadziła poprzez lasy, gdzie klony zaczynały właśnie przyodziewać się w szkarłatną szatę; nieraz przecinała mostki, na których Anię obejmowała dawna, dziecinna trwoga, że most załamie się „jak scyzoryk“, nieraz znowu wiła się wzdłuż wybrzeża