Strona:L. M. Montgomery - Ania z Zielonego Wzgórza.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jestem pewna, że tym razem nie zapomniałam o niczem, Marylo! Ale czy wyrośnie? Czy aby proszek, zastępujący drożdże, jest świeży? Wzięłam go z zapieczętowanego słoiczka. Lecz pani Linde twierdzi, że w obecnych czasach, kiedy wszystko fałszują, nie można być pewnym, że proszek jest świeży. I pani Linde mówi, że rząd powinienby się wtrącić w tę sprawę; lecz ona pewnie nie doczeka takiej chwili, dopóki partja konserwatywna pozostanie u steru. Marylo, a jeśli ciasto nie wyrośnie?
— Będziemy mieli dość i bez niego — zauważyła Maryla z niezamąconym spokojem.
Ale ciasto wyrosło i wyjęte z piecyka było pulchne i żółciutkie jak złota piana. Ania pokraśniała z zachwytu, przystroiła je czerwoną galaretką i w wyobraźni swej już widziała panią Allan ze smakiem spożywającą jeden kawałek i proszącą o drugi!
— Maryla każe zapewne nakryć najpiękniejszą zastawę do herbaty — rzekła. — Czy mogłabym przystroić stół paprociami i polnemi różyczkami?
— Uważam to za niemądre — mruknęła Maryla. — Mojem zdaniem, smaczne potrawy są najważniejsze, nie zaś przystrajanie stołu.
— Pani Barry przystroiła swój — odpowiedziała Ania sprytnie — a pastor wynagrodził jej trudy bardzo zręcznym komplementem. Powiedział, że jest to takaż uczta dla oka jak i dla podniebienia.
— Więc uczyń, jak ci się podoba — przyzwoliła wreszcie Maryla, stanowczo zdecydowana nie dać się prześcignąć w przyjęciu ani pani Barry, ani komukolwiek innemu. — Nie zapomnij zostawić dość miejsca dla półmisków i salaterek.
Ania przystroiła stół w ten sposób, iż pani Barry nigdy nie byłaby w stanie jej dorównać. Mając obfitość paproci i różyczek, z natury zaś obdarzona niezmiernie artystycznym smakiem, potrafiła przeobrazić stół podwieczorkowy w coś tak pięknego, że pastor i żona jego, zasiadłszy