Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

działa bowiem ze swego okna część zajścia, a z łatwością domyśliła się reszty.
— Może i dobrze, żeśmy się jej pozbyły, chociaż zbyt prędko decydujesz się, Aniu. Nie pojmuję coprawda, jak wydostała się z zagrody; musiała wyłamać kilka desek.
— Nie pomyślałam o tem nawet, mogę teraz tam zajrzeć. Marcin dotąd nie powrócił, zapewne jeszcze kilka ciotek mu umarło.
Marcin. jest taki sam, jak i inni Francuzi — rzekła Maryla pogardliwie — nie można zaufać im ani na chwilę.
Maryla oglądała sprawunki, przywiezione przez Anię, gdy krzyk przerażenia rozległ się w obórce, a po chwili do kuchni wpadła Ania, załamując ręce.
— Co się stało, Aniu?
— O, Marylo, co ja pocznę! Straszne nieszczęście, a wszystko z mojej winy! Kiedyż nareszcie nauczę się zastanawiać, ażeby nie popełniać szalonych czynów? Pani Linde zawsze mi przepowiadała, że tak się skończy, i miała słuszność!
— Aniu, potrafisz doprowadzić człowieka do rozpaczy! Cóżeś uczyniła?
— Sprzedałam jałówkę pana Harrisona! tę, którą kupił od pana Bella. Krasula najspokojniej stoi w zagrodzie.
— Śnisz chyba, Aniu?
— Obym śniła! Ale to nie sen, chociaż bardzo podobne do zmory nocnej. A krowa pana Harrisona znajduje się już teraz na statku. Ach, Marylo, myślałam, że skończyły się moje biedy, a oto wpadłam w gorszą, niż kiedykolwiek w życiu. Co mam uczynić?
— Co uczynić? Nic innego, jak pójść rozmówić się z panem Harrisonem. Możemy mu dać wzamian naszą krowę, jeżeli nie zechce przyjąć pieniędzy. Jest tyleż warta, co i jego.
— Na pewno będzie rozdrażniony i przykry — jęczała Ania.