Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w Avonlea nie było sądzonem przygotowywać puddingów z tych doskonałych jabłek.
Nadszedł dwudziesty trzeci maja — dzień niezwykle upalny. Nikt nie odczuł tego bardziej, niż Ania i jej gromadka, ślęcząca nad składnią i ułamkami. Przed południem dął gorący wiatr, po południu jednak zamarł i zapanowała ciężka cisza. Około czwartej Ania usłyszała daleki odgłos grzmotu. Natychmiast zwolniła dzieci, ażeby zdążyły do domu przed burzą.
Przechodząc przez dziedziniec, zauważyła jakiś dziwny cień przesłaniający świat cały, mimo iż słońce w dalszym ciągu jasno świeciło.
Aneczka Bell kurczowo ścisnęła jej rękę.
— Niech pani spojrzy, co za straszna chmura!
Ania obejrzała się i krzyknęła przerażona: z północo-zachodu toczyła się skłębiona masa chmur, jakich nigdy w życiu nie widziała — ołowiano-czarne zwały, okolone wystrzępionemi widmowo szaremi brzegami. Nieopisana groza wiała od nich, gdy szybko sunęły, zasłaniając jasne błękitne niebo. Co chwila rozdzierała je błyskawica, po której następował ciężki grzmot. Zdawało się, że sklepienie osunęło się tak nisko, iż prawie dotyka zalesionych wzgórz. Na drodze zaturkotał wóz, a siedzący w nim pan Bell naglił do największego pośpiechu swą parę siwków. Przed szkołą przystanął jednak.
— Wujowi Andrewsowi raz w życiu udała się przepowiednia — krzyknął. — Jego burza przychodzi, tylko trochę za wcześnie. Czyście kiedy widzieli podobne chmury? Hej, bąki! Te, co mieszkają w mojej stronie, pakujcie się na wóz, a reszta niech pędzi na pocztę i tam przeczeka ulewę!
Ania, trzymając Tadzia i Tolę za ręce, biegła ze wzgórza tak szybko, jak tylko tłuste nóżki bliźniąt na to pozwalały. W samą porę dotarli na Zielone Wzgórze, gdzie w dziedzińcu zastali Marylę, zapędzającą pod dach kury i kaczki. Zaledwie wpadli do kuchni, światło dzienne zniknęło, jakby zdmuchnięte