Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Któż to taki? Nie wiedziałam, że ktoś o tem nazwisku mieszka w Avonlea.
Ania pożałowała swego roztrzepania. Nie pamiętała o historji dawnej miłości panny Lawendy, gdy imię Jasia padło z jej ust.
— To mój mały uczeń — objaśniła. — Zeszłej zimy przybył z Bostonu do babki swej, mieszkającej nad zatoką.
— Czy to syn Stefana Irvinga? — spytała panna Lawenda, pochylając się nad klombem kwiatów, których imię nosiła.
— Tak.
— Ofiaruję wam, kochane dziewczęta, po wiązance mego ulubionego kwiatu — rzekła wesoło, jakgdyby nie słysząc odpowiedzi na swoje pytanie. — Jak cudnie pachnie! Matka moja go tak lubiła — te kwietniki to jej zasługa. A wiecie dlaczego ja noszę to imię? Ojciec poznał moją matkę, gdy z bratem jej przyjechał na wakacje do Graftonu. Zakochał się w niej od pierwszego spojrzenia. Pościel w gościnnym pokoju była przepojona zapachem lawendy. Ojciec całą noc nie spał i marzył o swej ukochanej. Odtąd przepadał za kwiatem lawendy i mnie nadał to imię... Moje drogie, nie zapominajcie o mnie. Będziemy was wyczekiwały.
Otworzyła im furtkę pod świerkami. Twarz jej nagle wydała się postarzałą i zmęczoną — blask i żywość zniknęły, tylko uśmiech pozostał słodki i młody. Lecz gdy dziewczęta na pierwszym zakręcie obejrzały się za siebie, zobaczyły ją na kamiennej ławce pod srebrną topolą z głową smutnie opartą na dłoni.
— Wydaje się bardzo samotną — rzekła Diana ze współczuciem, — musimy częściej ją odwiedzać.
— Doprawdy, nazwano ją jedynem dla niej odpowiedniem imieniem — rozważała Ania. — Gdyby została ochrzczona na Marję, Anielę czy Elżbietę, musianoby ją mimo to na-