Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Myślę, że pani Morgan nie różni się od innych ludzi — rzekła Maryla sucho, pomimo że sama odczuwała pewne wzruszenie. Pani Morgan była sławną powieściopisarką, a odwiedziny jej uważano za rzadki zaszczyt.
— W takim razie będą u nas na obiedzie?
— Rozumie się! Ale, Marylo, czy wolno mi będzie samej wszystko przyrządzić? Chciałabym móc coś uczynić dla autorki „Ogrodu róż“, chociażby obiad dla niej ugotować! Nie będziesz się gniewała, prawda?
— Broń Boże! Nie zależy mi tak bardzo na prażeniu się w gorącej kuchni podczas upału lipcowego, i nie wezmę ci za złe, że zastąpisz mnie w tej pracy.
— Ach, dzięki — wykrzyknęła Ania, jakgdyby Maryla ofiarowała jej właśnie najwyższą łaskę. — Jeszcze dzisiaj ułożę menu.
— Tylko nie wysilaj się na nadzwyczajne potrawy — ostrzegała Maryla, trochę zaniepokojona wyszukanie brzmiącym wyrazem menu — mogą się nie udać.
— Nie mam wcale zamiaru przygotowywać nic innego, jak to, co zwykle podajemy z okazji jakiejś uroczystości — zapewniła Ania — Byłoby to przesadą. A chociaż wiem, że nie mam tyle rozwagi, ile siedemnastoletnia dziewczyna, w dodatku nauczycielka, powinna posiadać, nie jestem jednak tak głupią. Ale pragnę, żeby przyjęcie było możliwie sute i smaczne... Tadziulku, nie rzucaj strączków na schody — może się kto poślizgnąć... Na wstępie podamy jaką lekką zupę, kalafjorowa udaje mi się przecież zawsze świetnie. A potem pieczone kurczęta. Przeznaczę na to dwa białe koguciki. Były mojemi ulubieńcami od chwili, gdy szara kura je wysiedziała — takie dwie śliczne kule z żółtego puchu. Kiedyś trzeba je przecież poświęcić, a z pewnością trudno będzie u nas o większą uroczystość. Ale zabić ich nie mogę, nawet dla pani Morgan tego nie uczynię. Poproszę Janka Cartera, by mnie w tem wyręczył.