Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

graniczącego z pastwiskiem Slonów. Tutaj trafiły na aleję, zagłębiającą się w stary las, i postanowiły zwiedzić ją. Poszukiwania ich zostały nagrodzone mnóstwem pięknych niespodzianek. Więc trafiły na drogę, nad którą dzikie wiśnie, rosnące z obu stron, tworzyły sklepienie z gałęzi osypanych białem kwieciem. Dziewczęta zrzuciły kapelusze i przystroiły głowy wieńcami tego czarownego kwiecia. Po chwili zagłębiły się w las świerkowy, tak gęsty, iż panował tam zmrok jak o zmierzchu... Ani promienia słońca, ani skrawka nieba!
— Tu mieszkają djabliki leśne. Są one bardzo złośliwe, lecz nie uczynią nam krzywdy, gdyż nie wolno im broić wiosenną porą. Właśnie jeden zerknął ku nam z poza tej starej karłowatej sosny. A czy zauważyłyście tę grupkę pod wielkim muchomorem? Dobre duchy wybierają sobie siedziby na zalanych słońcem polanach.
— Pragnęłabym spotkać tutaj dobrą wróżkę — rzekła Janka. — Jakby to było cudnie móc zażądać spełnienia trzech życzeń, a chociażby tylko jednego! Jakie byłyby wasze życzenia? Ja pragnęłabym być bogatą, piękną i mądrą.
— Ja wysoką, i smukłą — rzekła Diana.
— A ja — sławną — wygłosiła Priscilla.
Ania pomyślała o kolorze swych włosów, lecz odrzuciła tę myśl, jako zbyt egoistyczną.
— Ja życzyłabym sobie, by na świecie i w sercach ludzkich wiecznie panowała wiosna — rzekła.
— To znaczy pragnąć, aby ziemia stała się niebem! — zauważyła Priscilla.
Za lasem droga spuszczała się w dół ku strumykowi, przeciętemu kładką. Dalej zaś roztaczało się bogactwo zalanego słońcem bukowego lasu, gdzie listowie było zielone i świeże, powietrze — niby przezroczyste złote wino, a na ziemi słały się drżące plamy promieni słonecznych. I znowu gaj dzikich wisien, i dolina giętkich sosenek, a wreszcie wzgórze tak stro-