Strona:L. M. Montgomery - Ania z Avonlea.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Saint-Clair zdawał się zdumiony jej tonem, ale posłusznie zasiadł w ławce i wyjął tabliczkę. Po chwili zaś ukradkiem podał Józiowi Slone jakąś maleńką paczkę. Ania jednak zauważyła to i w mgnieniu oka zorjentowała się, o co chodzi.
W ostatnich czasach, ażeby powiększyć swe skromne dochody, stara Slonowa zajęła się wypiekiem i sprzedażą makaroników. Był to ulubiony przysmak malców i Ania miała dosyć kłopotu z tego powodu. Po drodze do szkoły chłopcy opróżniali swe skarbonki u pani Slonowej, ciastka przynosili do klasy i podczas lekcyj potajemnie zjadali je i częstowali kolegów. Wreszcie Ania zapowiedziała dzieciom, że będzie odbierała każde przyniesione do szkoły ciastko. A oto tuż pod jej bokiem Saint-Clair przesyła koledze paczkę, owiniętą w pasiasty biało-niebieski papier, w który pani Slonowa zwykła była pakować makaroniki.
— Józiu — odezwała się Ania spokojnie, — przynieś tu tę paczkę.
Józio, wylękły i zawstydzony, usłuchał. Przestraszony, zawsze czerwienił się i jąkał, to też w tej chwili wyglądał na prawdziwego winowajcę.
— Wrzuć to do ognia! — rozkazała Ania.
— P... p... proszę p... p... pani... — zaczął.
— Uczyń to w tej chwili. Ani słowa więcej!
— Al... al... ale t... t... to są — jąkał się Józio zrozpaczony.
— Józiu, słuchasz, czy nie? — spytała Ania.
Nawet śmielszy i pewniejszy siebie chłopiec, niż Józio, przestraszyłby się jej tonu i groźnego błysku w oczach. Była to nowa Ania, jakiej żaden z uczniów dotychczas nie znał. Józio strwożonym wzrokiem spojrzał na Saint-Claira, zbliżył się do pieca, otworzył wielkie czworokątne drzwiczki, i zanim Saint-Clair, który zerwał się na równe nogi, zdołał coś wyrzec, wrzucił paczkę w ogień. I w sam czas odskoczył na bok.