Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wach nosiły staroświeckie czepki, a chude szyje owinięte miały ciepłemi szalikami. Każda z nich zajęta była ręczną robotą, którą wykonywała bez specjalnego pośpiechu, lecz i bez chwili odpoczynku. Damy, kołysząc się w głębokich fotelach, spojrzały na zalęknione dziewczęta w milczeniu. Tuż poza niemi siedziały dwa duże psy z chińskiej porcelany z pomalowanemi na zielono uszami i nosami. Psy te z miejsca zainteresowały Anię, bo wyglądały, jak straż honorowa, sprawująca opiekę nad „Ustroniem Patty“.
Przez kilka chwil panowała martwa cisza. Dziewczęta były tak zmieszane, że nie umiały wybąkać ani słowa, a porcelanowe psy i obydwie damy były widocznie z natury milczące. Ania poczęła rozglądać się po pokoju, który wydawał jej się naprawdę bardzo miły. Oszklone drzwi w głębi wychodziły na aleję sosen, a tuż obok wielki staroświecki zegar wybijał uroczyście kwadranse i godziny. Na gzymsie kominka stały ozdobne figurki i wysokie kilkuramienne świeczniki. Na ścianach wisiała niezliczona ilość obrazów. Po przeciwległej stronie pokoju, wąskie schody prowadziły na górę, gdzie na pierwszej platformie stała mała wyściełana kanapka. Całe otoczenie ogromnie się podobało Ani.
Ponieważ cisza zdawała się przeciągać nieco, Priscilla trąciła Anię wymownie, dając jej tem samem znak, że należałoby wreszcie coś powiedzieć.
— Z ogłoszenia nad bramą dowiedziałyśmy się, że panie pragną ten dom wynająć, — odezwała się Ania nieśmiało.
— Owszem, — rzekła starsza pani, która z pew-