Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się z wami. Aniu, błagam cię, mów mi od czasu do czasu, że mnie odrobinkę lubisz. Sprawi mi to ogromną przyjemność.
— Bardzo cię lubię, kochanie, jesteś miła, dobra i sprawiasz wrażenie maleńkiego kociątka, niewysuwającego nigdy swych ostrych pazurków, — śmiała się Ania wesoło. — Ale chciałabym wiedzieć, kiedy ty się właściwie uczysz?
Jednakże Iza musiała poświęcać pewien czas na studja, bo istotnie czyniła coraz większe postępy. Nawet stary, niemiły profesor matematyki, który nie znosił koedukacyjnych zakładów naukowych i występował zawzięcie przeciwko przyjmowaniu dziewcząt do Redmondu, w żaden sposób nie mógł jakoś wywrzeć swej złości na Izie Gordon. Jedynie pod względem języka angielskiego Iza pozostawała daleko w tyle za Anią Shirley, która również podczas tego pierwszego roku studjów uniwersyteckich wyróżniła się niepospolitemi zdolnościami, dzięki sumiennej pracy podczas ostatnich dwóch lat w Avonlea. Dla Ani najszczęśliwsze chwile pobytu w Redmondzie, były te, kiedy otrzymywała listy z domu. Do nadejścia pierwszych listów, Avonlea wydawało jej się odległe o tysiące mil i dopiero listy te dziwnie ukochaną wieś zbliżyły, tak, że życie dawne zdawało się łączyć teraz w jedną całość z obecnem życiem w Redmondzie. Pierwsza serja wiadomości zawierała sześć listów: od Janki Andrews, Ruby Gillis, Diany Barry, Maryli, pani Linde i Tadzia. Listy Janki były kompletnem arcydziełem pod względem kaligraficznym, bo każde „t“ miało równiutką kreseczkę, a każde „i“ odznaczało się skrupulatnem wy-