Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Owszem, widziałam. Zwróciłam na nią uwagę bo zdawało mi się, że jest jedyną osobą, czującą się tutaj, jak ja. Chociaż ja mam ciebie, a ona widocznie niema nikogo.
— Ale musi to być jakieś nieśmiałe stworzenie. Kilkakrotnie zdawało mi się, że zamierza podejść do nas, ale widocznie nie miała odwagi. Chciałam nawet żeby podeszła. W pewnej chwili nawet zamierzałam uprzedzić ją, ale przykro mi było przechodzić przez taki duży hall i zwracać na siebie uwagę studentów. Ta dziewczyna jest najładniejsza ze wszystkich nowicjuszek, ale widocznie nawet uroda na początku pobytu w Redmond na nic się nie zdaje, — dodała Priscilla ze śmiechem.
— Chciałabym po śniadaniu pójść na cmentarz św. Jana, — rzekła Ania. — Wątpię, czy atmosfera cmentarna przyczyni się do poprawy humoru, z drugiej znów strony wydaje mi się, że jest to jedyne miejsce, gdzie można odrobinę odpocząć. Usiądę na jednej z ławek, przymknę oczy i wyobrażę sobie, że jestem w lesie Avonleaskim.
Jednakże Ania nie uczyniła tego, bowiem na cmentarzu św. Jana dostrzegła tyle interesujących rzeczy, że przez cały czas nie przymykała oczu ani na chwilę. Obydwie z Priscillą przeszły szeroką bramę i zbliżyły się do ogromnego pomnika, na szczycie którego w niedbałej pozie stał wielki lew, wykuty z szarego kamienia.
— Bo pod Inkerman każdy cień był krwawy. I wszystkie one przebiły pierś naszej ojczyźnie, — recytowała Ania, spoglądając na kamiennego lwa ze wzruszeniem. Znalazły się w tej chwili w maleńkiem