Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ny był wtedy wieczór; wybrzeże wyspy zdawało się płonąć w czerwonych promieniach zachodzącego słońca. Teraz znowu jadę tą samą drogą. Och, Gilbercie, miałam wrażenie, że polubię Redmond, ale teraz jestem pewna, że to chyba nigdy nie nastąpi!
— A gdzież twoja życiowa filozofja, Aniu?
— Przytłoczona została wielką falą samotności i tęsknoty za domem. Od trzech lat marzyłam o wyjeździe do Redmond, teraz, gdy marzenia te się ziściły, wołałabym raczej nie jechać! Nie trzeba się jednak poddawać! Może filozofja moja i zwykła pogoda ducha wróciłyby znowu, gdybym się mogła porządnie wypłakać. Niestety muszę zaczekać do chwili, aż znajdę się w swoim pensjonatowym pokoju i nikt mego płaczu nie zobaczy. Wtedy będę znowu dawną Anią. Ciekawa jestem, czy Tadzio wyszedł już wreszcie ze swego ukrycia.
Dochodziła prawie dziesiąta wieczorem, gdy okręt ich zatrzymał się w Kingsport. Po chwili wszyscy troje znaleźli się na przystani, przepełnionej różnobarwnym tłumem. Ania rozglądała się ze smutkiem dokoła, lecz w chwilę potem znalazła się już w przyjacielskich objęciach Priscilli Grant, która przybyła do Kingsportu jeszcze w sobotę.
— Nareszcie jesteś, kochanie! Przypuszczam, że zmęczyłaś się tak, jak ja, zanim przyjechałam tutaj w sobotę wieczorem.
— Zmęczona! Prissy, nie mów o tem. Jestem zmęczona, nieszczęśliwa i czuję się, jak opuszczona mała dziewczynka. Na litość boską, zabierz swoją biedną przyjaciółkę dokądś, gdzieby mogła choć na chwilę zebrać swobodnie myśli.