Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zrujnował niemal wszystkie dziewczęce wierzenia Ani.
W kilka godzin po przyjeździe na Zielone Wzgórze, Ania ze smutkiem weszła do kuchni.
— Marylo, co się stało z Królową Śniegu?
— Wiedziałam, że cię to zmartwi, — odparła Maryla. — I mnie to zmartwiło. Pamiętam to drzewko jeszcze z najdawniejszych lat mojej młodości. Niestety, w marcu przyszła szalona wichura i wyrwała Królowę Śniegu z korzeniami. Właściwie okazało się potem, że korzenie były już nieco nadgniłe.
— Strasznie mi żal tego drzewa, — zawołała Ania ze smutkiem. — Bez tej jabłonki moja facjatka wydaje mi się jakoś obca. Już nigdy nie wyjrzę przez okno, bo zawsze przypomni mi się ta przykra strata. Diany także już niema.
— Diana ma teraz inne rzeczy na myśli, — rzekła pani Linde z naciskiem.
— Opowiedzcie mi wszystkie nowinki avonleyskie, — prosiła Ania, sadowiąc się na schodkach.
— Właściwie nowin jest niewiele, bo prawie o wszystkiem dowiedziałaś się z naszych listów, — uśmiechnęła się pani Małgorzata. — Sądzę, że nie wiesz jeszcze o tem, że w zeszłym tygodniu Szymon Fletcher złamał nogę. Rodzina oczywiście postanowiła z tego skorzystać, aby wykonać wiele rzeczy, które dotychczas staremu były nie na rękę.
— Ładną on ma rodzinę, — zauważyła Maryla.
— Ładną? No tak. Jego matka zazwyczaj podczas zebrań kościelnych wstawała z ławki i prosiła obecnych, aby się modlili za jej dzieci, które są