Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Miała na sobie bladobłękitną, muślinową suknię z taką ilością falbanek, że znając tę ekonomiczną osóbkę, trudno ją było posądzić o taką rozrzutność. Głowę przystroiła białym, słomkowym kapeluszem z purpurowemi różami i trzema strusiemi piórami. Ania była zdziwiona. Dopiero potem, zrozumiała przyczynę tego stroju, przyczynę, która odgrywała wielką rolę jeszcze za Adama i Ewy.
Zebrania kościelne w Valley Road odbywały się, jak się zdawało, tylko przy współudziale kobiet. Oprócz pastora, jakiegoś starszego mężczyzny i dwóch małych chłopców, przybyło na zebranie trzydzieści kobiet. Ania zaczęła uważnie obserwować owego starszego pana. Nie był ani przystojny, ani młody, ani elegancki. Miał wyjątkowo długie nogi i nieco przygarbione plecy. Ręce miał duże, włosy i wąsy w nieładzie. Jednakże Ani podobała się ta twarz, bo wiało z niej wyrazem szlachetności, dobroci i uczciwości. W twarzy tej było jeszcze coś, czego Ania dokładnie nie mogła określić. Wreszcie zdecydowała, że człowiek ten musiał dużo przecierpieć i cierpienia te pozostawiły po sobie to charakterystyczne piętno.
Po skończonem zebraniu, starszy jegomość podszedł do Janiny i rzekł:
— Janino, mogę cię odprowadzić do domu?
Janina przyjęła jego ramię z takiem zawstydzeniem, jakby miała w tej chwili lat szesnaście i po raz pierwszy powracała z mężczyzną. Zresztą Ania w parę miesięcy potem opowiadała o tym epizodzie przyjaciółkom swoim z Ustronia Patty.