Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z ostatnią panią Elizą byłam tak zmęczona, że poprostu nie miałam siły wziąć się do pakowania rzeczy.
— I teraz jesteś zmęczona, Aniu. Zapomnij o wszystkiem i przejdź się ze mną trochę. Chodźmy do lasu. Pragnę ci pokazać coś ciekawego.
— Niemożliwe! Istotnie znalazłeś coś ciekawego w lesie?
— Mam nadzieję, że to „coś“ jeszcze znajdziemy, choć widziałam to bardzo dawno, bo wczesną wiosną. Chodźmy. Niech nam się zdaje, że jesteśmy znowu dwojgiem dzieci i pragniemy pójść z wiatrem w zawody.
Ruszyli ochoczo naprzód. Pamiętając o przykrościach ostatniego wieczora, Ania była niezwykle miła dla Gilbert‘a, on zaś, zrozumiał już, jak należy z nią postępować i postanowił być dla niej tylko dawnym szkolnym towarzyszem. Pani Linde i Maryla obserwowały młodych z okna kuchni.
— Kiedyś będzie z nich para, — odezwała się pani Linde z pobłażliwym uśmiechem.
Maryla cofnęła się nieznacznie od okna. W głębi duszy marzyła o takiej przyszłości dla Ani, lecz wołałaby nie słyszeć tego z ust pani Małgorzaty, która napewno rozniesie to przypuszczenie po całej wsi.
— Przecież obydwoje są jeszcze prawie dziećmi, — odparła krótko.
Pani Linde zaśmiała się dobrodusznie.
— Ania ma już lat osiemnaście; w jej wieku byłam dawno mężatką. My, starsi, moja Marylo, mamy ten dziwny zwyczaj, że nie dostrzegamy, iż dzieci nasze z biegiem lat stają się dorosłymi ludźmi.