Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przedni ząb. Właściwie pani Linde go wyrwała, bo przywiązała go nitką, a drugi koniec nitki przytwierdziła do klamki. Oczywiście jak drzwi zamknęła, ząb wyleciał. Sprzedałem go potem za dwa centy Emilkowi, bo on zbiera zęby.
— A na co mu to? — spytała Maryla.
— Chce zrobić sobie naszyjnik z zębów, żeby wyglądać, jak prawdziwy Indjanin, — objaśnił Tadzio, sadowiąc się na kolanach Ani. — Ma już piętnaście zębów. Zawsze mówiłem, że Boulterowie to doskonali kupcy.
— A czy u pani Boulter byłeś grzeczny? — spytała surowo Maryla.
— Tak, ale mam już dosyć tej grzeczności.
— Uważam Tadziu, że niegrzeczność prędzej ci się sprzykrzy, — wtrąciła Ania.
— Ale zawsze potem można żałować, a to sprawia pewną przyjemność, — odparł Tadzio.
— Żal nie wystarcza, Tadziu, trzeba potem przyjąć zasłużoną karę. Czy pamiętasz tę niedzielę, kiedy to nie poszedłeś do kościoła? Sam powiedziałeś mi później, że nie opłaci się być niegrzecznym. Coście dzisiaj robili z Emilkiem?
— Łowiliśmy ryby, goniliśmy kota i wybieraliśmy gniazdka ptasie. Potem nasłuchiwaliśmy echa. Za stodołą Boulterów jest bajeczne echo. Aniu, co to jest echo? Chciałbym się dowiedzieć.
— Echo, to mała boginka, mieszkająca daleko w lasach, i śmiejąca się ze świata.
— A jak ona wygląda?
— Ma ciemne włosy i oczy, a szyję i ramiona białe, jak śnieg. Ludzie nie mogą jej ujrzeć, bo umy-