Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to bym napewno się martwił. Ale Keithowie tak prędko się nie zabijają. To tak coś jak Blewettowie. Henio Blewett spadł w zeszłą środę ze strychu i stoczył się prosto do stajni, pod kopyta nieujeżdżonego wierzchowca, a jednak nic mu się nie stało. Jest zdrów, żyje, tylko trzy żebra złamał. Pani Linde powiada, że są na świecie tacy ludzie, których nawet siekierą nie zarąbiesz. Aniu, czy pani Linde jutro się do nas sprowadza?
— Tak, Tadziu i mam nadzieję, że będziesz dla niej zawsze grzeczny.
— Naturalnie, że będę grzeczny. Ale Aniu, czy ona mnie będzie kładła codziennie do łóżka?
— Możliwe. Bo co?
— Dlatego, — rzekł Tadzio z powagą, — że ja przy niej nie chcę odmawiać pacierza, jak przy tobie, Aniu.
— Dlaczego?
— Dlatego, że nie powinno się przy obcych rozmawiać z Panem Bogiem. Tola może mówić pacierz przy pani Linde, ale ja nie chcę. Zaczekam aż odejdzie, i wtedy dopiero się pomodlę. Dobrze, Aniu?
— Dobrze, jeżeli jesteś pewien, że nie zapomnisz potem o pacierzu.
— O, napewno nie zapomnę. Ja bardzo lubię się modlić, ale zawsze większą przyjemność sprawiało mi, jak mówiłem pacierz przy tobie. Bardzobym chciał, żebyś została w domu, Aniu. Nie rozumiem dlaczego właściwie wyjeżdżasz i zostawiasz nas samych.
— I jabym wolała zostać, Tadziu, ale czuję, że powinnam wyjechać.