Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

je, — odparła Ania. — Ale teraz, Ruby, muszę już iść, zresztą i ty powinnaś już pójść do pokoju.
— Ale przyjdziesz do mnie znowu?
— Przyjdę wkrótce i uczynię wszystko, aby ci pomóc.
— Już mi pomogłaś, Aniu. Teraz jaśniej patrzę na wszystko... Dobrej nocy...
— Dobrej nocy, kochanie...
Wolnym krokiem szła Ania do domu. Ten ostatni wieczór zdawał się coś zmieniać w jej duszy. Zaczęła inaczej patrzeć na życie, bo miała wrażenie, że ostatnia rozmowa z Ruby wtargnęła do świątyni najgłębszych jej uczuć. Miała wrażenie, że ona sama nigdy nie uczuje lęku, gdy i po nią śmierć wyciągnie swą nieubłaganą rękę. Przecież drobne przyjemności codziennego życia nie powinny być jego celem. Należało szukać celów wyższych, a spełnianie dobrych uczynków powinno być niejako przygotowaniem do wkroczenia w sfery pozagrobowe.
Dopiero nazajutrz Ania dowiedziała się, że ostatnia rozmowa jej z przyjaciółką była jednocześnie pożegnaniem na zawsze. Następnego wieczora K. M. A. wydało pożegnalne przyjęcie na cześć Janki Andrews, która za dwa dni miała wyjechać na Zachód. Właśnie w owej chwili, gdy zabawa dosięgnęła kulminacyjnego punktu, gdy wszyscy tańczyli ochoczo i patrzyli na świat z radością, duszyczka Ruby przeniosła się do wieczności. Od domu do domu poczęła krążyć wieść, że biedna Ruby Gillis umarła. Na szczęście śmierć nastąpiła w nocy, podczas snu i widocznie bez specjalnych cierpień, bo na twarzyczce niegdyś wesołej Ruby pozostał łagodny uśmiech,