Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tego uczynić nie mogłam, — broniła się Ania. — Avonlea jest dla mnie najdroższym zakątkiem na świecie, ale zbyt mało posiada romantyzmu.
— Moja droga, ileż to tragedyj życiowych rozegrało się właśnie tutaj! — zawołał szorstko pan Harrisom — Twoi bohaterowie nie sprawiają wrażenia żyjących ludzi. Przedewszystkiem zbyt dużo mówią i wyrażają się trochę za górnolotnie. Naprzykład to miejsce, gdzie Dalrymple gada przez dwie stronice, a ta biedaczka nie może dojść do słowa. Gdyby się to działo naprawdę, jestem pewien, że taka panna gotowa byłaby go obić.
— Bardzo wątpię, — odparła Ania oburzona.
W głębi duszy była przekonana, że poetyczne przemówienie bohatera mogłoby podbić serce każdej niemal dziewczyny. Wyrażenie pana Harrisona, że Aweryla powinna „obić“ swego partnera, było według niej również zupełnie nie na miejscu.
— Pozatem, — ciągnął dalej pan Harrison, — nie rozumiem, dlaczego Mateusz Lennox został przez Awerylę odtrącony. Przecież posiadał o wiele więcej męskości, niż jego rywal. Coprawda popełniał złe uczynki, ale w każdym razie coś robił, wówczas gdy Paweł przez całe życie leniuchował.
To ostatnie wyrażenie pana Harrisona wydało się Ani jeszcze gorsze od pojęcia „obicia“.
— Mateusz Lennox był złym człowiekiem, — zawołała w podnieceniu. — Nie pojmuję, jak się może podobać bardziej od Pawła.
— Paweł jest za dobry i dlatego staje się nudny. Na przyszły raz musisz bardziej ożywiać swoich bohaterów.