Strona:Książka do nabożeństwa O. Karola Antoniewicza.djvu/371

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
359

w prawdzie być może. I tak rok po roku mijał, znikał wiek po wieku, pokolenie jedno za drugiem wstępowało do grobu, do grobu który był zakończeniem życia jak u nas jest początkiem; - w grobie kończyły się wszystkie nadzieje, które u nas dopiero za grobem urzeczywistniają się, nie mogąc żyć życiem ducha, żył świat życiem zmysłów. Nie mogąc szukać szczęścia w cnocie, szukał go w zbrodni; nie mogąc żyć nadzieją, żył rozpaczą. Przeczucie prawdy i zwątpienie trzymały duszę w ciągłém rozdrażnieniu. Nie mając żadnéj przyszłości, chwytał każdą chwilę życia nie pewny następnéj chciał zakosztować z każdéj rozkoszy, chciał zapróbcować każdej zbrodni. Nic mogąc się wznieść cnotą do bogów swoich, musiał bogów zbrodnią do siebie zbliżyć, aby bez wahania mogł naśladować przykłady. Trzeba było wszelkiemi zbrodniami pierw niebo napełnić, aby zbrodnie uświęcić na ziemi. Trzeba było zbrodnię ubóstwiać, aby jéj módz stawiać ołtarze. Taki był stan ludzkiego rodu, materyalizm, atheizm roztoczyły to ciało towarzystwa; rozpusta nie była już namiętnością, ale systematyczną nauką, wykładaną przez najcelniejsze dowcipy. Trzeba było krwi i łez ludzkich, dla zabawy zmysłów przesyconych; jęk mordujących się gladiato-