Strona:Książka do nabożeństwa O. Karola Antoniewicza.djvu/328

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
316

siebie wielki turkot i jakby szczęk broni - ale niewidziała nikogo - a wtem ujrzy małą dziecinę uciekającą, przestraszoną, wołającą do niéj: „Maryo, Maryo, schroń mnie do serca twego - jestem Jezusem Nazareńskim, uciekam przed grzesznikami którzy mnie zabić chcą, i prześladują mnie jako Herod.“ To rzekłszy znikło. Stanęli nareszcie u kresu wędrówki swojej - i święta familia osiadła w sławnym podówczas mieście Memfis[1] - dziś Kair zwanym. O jakież to boleści przeszywały serce Maryi przez te wszystkie lata co tutaj spędzili. Widziała Marya - jako cały naród giął kolana i ofiary czynił czartom przeklętym, mając Boga w pośrodku siebie. Najkosztowniejsze świątynie, obeliski, piramidy, pałace, całe miasta - w wielkich zbytkach i bogactwach opływały - a Bóg - a Stwórca nieba i ziemi, niemiał małéj,

nędznéj chałupki - i tylko jako żebrak w ubogiéj komórce się przechowywał - i na to liche pomieszkanie Marya i Józef krwawo pracowali. Oto ten, który karmi wszystkich ludzi i ptaszęta - niemiał nieraz i kawałka chleba, aby głód swój zaspokoić. Marya bez krewnych, bez przyjaciół, bez znajomych, obca, pogardzona - w boleści krwawéj patrzała na

  1. Św. Liguori