Strona:Krwawe drogi.djvu/042

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sznym gniewie i rzetelnem zawstydzeniu jął się znowu roboty, ale mu szło jeszcze gorzej.
Wrócił do dom markotny i do ojców ani słowa nie rzekł. Siadł se pod piecem i, ledwie ledwie wybierając z miski kartofle, cięgiem rozmyślał, a w oczach mu stały one strzelce, piękni jak malowanie, z chłopska i górnie gadający. I zwidziało mu się, że to i on idzie z nimi bez miedzę, a szabla mu dzwoni, a dziewki przygarniają się doń jeszcze krzepcej, niż kiedy.
Naraz podniósł głowę i oświadczył:
— Ja ta już z tom habaninom nie pójdę orać.
— Wolis ze psem, to se psa przyprzęgnij — rzekł mu stary.
Jędrek, i tak już wielce rozsierdzony, wściekł się.
— Jeśli wam się widzi, to sobie wychodźta ze psem, jak chceta, bo ja idę w strzelce.
Ojciec poważnie odłożył łyżkę, spojrzał na chłopaka i zapytał:
— Co?
— Co — no co! — abo co! Idę i kuniec.
W chałupie podniósł się rejwach.
Jęli mu wykładać i płakać i łajać, ale Jędrek zaciął się i tylko powtarzał: „pójdę“, albo: „pójdę, psiakrew, i co mi kto zrobi!!“
I rzeczywiście następnego dnia zaczął się zbierać. Gdy to matka zobaczyła i wyrozumiała, że Jędrek swoje przeprowadzi, poleciała do pobliskiej fabrycznej osady. Mieszkał