Strona:Krwawe drogi.djvu/035

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zdarzyło się razu pewnego, zdaje się pod Łowczówkiem, iż kula wydarła mu kawał mięsa z piersi, niemal do płuc. Batalionowy Herwin trwał mimo to na swem stanowisku. Dopiero wieczorem udał się na miejsce opatrunkowe i stanął w szeregu, nie śpiesząc się, czekając, póki na niego nie przyjdzie kolej. Na zapytanie doktora odpowiedział: „głupstwo“. Gdy zdjęto bluzę okazało się, że z rozszarpanego ciała krew broczyła w ciągu kilku godzin.

Pak — tak — cyka zegar.
— Hę? — napijemy się? — rzekł tryglodyta.
— Niby — a dlaczego?
— No tak.
— Tak — to tak.
— Ognistej!
— Z jajkiem...
— A możeby zrazu piwka.
— Można...
— Potem zakąska.
— Można...
— Potem dopiero kieliszeczek.
— Tak!
— Zaczem koniaczku!
— Czarodzieju!
— I na obiadek...!
Pomruk cichego zadowolenia rozszedł się pośród przyjaciół. Codziennie mniejwięcej powtarzał się ten program wzniosłej zabawy, zawsze rozkosznym pomrukiem witany.
Pak — tak — cyka zegar.