Strona:Kraszewski Kajetan - Ze wspomnień Kasztelanica.djvu/073

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wstąpiłem do pana — mówię mu, aby go przeprosić, bo to ja jestem ten, com panu w szkołach te trzy zęby z przodu wybił, a które jak widzę dotąd nie odrosły.
— Och gnädiger Herr! — wykrzyknął Niemiec — bitte, das schadet nichts! — I śmiał się, ściskając mnie za ręce.
Zaczęliśmy sobie przypominać nasze szkolne figle wśród przysłuchujących się ciekawie młodszych subjektów i rozstaliśmy się w najlepszej harmonii.
W Toruniu byliśmy na stancyi u jednego właściciela niewielkiego domku, położonego w odleglejszej stronie miasta; było nam tam dosyć dobrze, bo do tej posessyi przytykał spory ogród, obfity w owoce, a zajmował się nim sam nasz gospodarz z prawdziwem amatorstwem. Był on bardzo drażliwym na wszelkie nasze tam zabawy i psoty, któreśmy mu nieraz wyrządzali; mieliśmy jednakże silnego protektora w młodszym synu gospodarza naszego; na niego tedy spadały wszelkie nasze winy, uczęszczał on z nami razem do szkół, a był dobrym kolegą i brał wszystko na siebie. Z nim robiliśmy różne wyprawy. Każdy kto był w Toruniu zauważyć musiał wspaniały ratusz w starym rynku stojący; na jego wysokiej wieży gnieździło się tysiące wron i kawek, które nas zawsze przechodzących koło ratusza zajmowały i marzyliśmy tylko o tem, jakby się tam do nich dostać a podebrać z gniazd młode pisklęta, które stanowiłyby wyborną ucztę. Poznajomiwszy się z synem stróża ratuszowego, który był mistrzem w wyprawach na młode wrony i kawki, zmro-