Strona:Kraszewski Kajetan - Ze wspomnień Kasztelanica.djvu/038

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i śmiechu czas nam szybko schodził. Zarumieniły się twarze od tej bieganiny, kiedy naraz wpada sługus dworski i woła:
— Panicze na obiad.
Uspokoiwszy się nieco i wygładziwszy poczochrane zabawą włosy, udaliśmy się do dworu. Zwyczajem było, że wszedłszy do pokoju z największem uszanowaniem, bez hałasu i szurgania nogami, stawali panicze rzędem przy drzwiach, a skłoniwszy się zgromadzonym już osobom, trzeba było tak stać, dopóki nie zbliżyła się matka. Następowała ceremonia wystawiania rąk przed siebie i po zlustrowaniu, że są umyte i paznokcie obcięte a ubranie w porządku, udzielone było pozwolenie zajęcia miejsc przy stole na szarym końcu. Rodzice w dni zwykłe siadali na pierwszem miejscu, dalej rezydenci i fraucymer zawsze z dobrymi apetytami, więc paniczom dostawały się zwykle resztki lub tylko sos; często zatem głodno wstawało się od stołu. Ojciec mój i matka jedli szybko i nie lubili długo wysiadywać przy stole; skoro się podnieśli, wszyscy niedojedzone potrawy opuszczali, a panicze czasem i nie skosztowali ich nawet na szarym końcu; trzeba więc było głodne młode żołądki czemkolwiek dopychać. Letnią porą to pół biedy, bo obszerny ogród dostarczał owoców i warzywa, zimą było gorzej, ale i to się jakoś przeżyło.
Po obiedzie udaliśmy się z uciechą do naszej oficyny, bo czekała nas tam swoboda i nowa zabawa. Lecz jakże przerażeni zostaliśmy, spostrzegając na środku izby jakąś starą drewnianą skrzynkę, zamkniętą