Strona:Kraszewski Kajetan - Ze wspomnień Kasztelanica.djvu/036

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

audyencyi z proboszczem, uznał za stosowne podchlebiając się pani kasztelanowej całe to zdarzenie co prędzej opowiedzieć, by tem sobie jej łaskę zaskarbić. Groźna postawa, jaką względem mnie wchodząc przybrała, nie wróżyła mi nic dobrego, ale łagodny ton kasztelana w rozmowie prowadzonej z proboszczem zmitygował widać nieco jej gniew, skłoniwszy się więc z godnością księdzu, przystąpiła do mnie i podniósłszy ręką moją brodę, spojrzała w twarz.
— A ty smarkaczu jakiś — ozwała się — to ty takie figle umiesz płatać, muszę ja cię mieć teraz więcej na oku, abyś na łotra nie wyszedł. No, marsz do szkoły, do braci.
I zwracając się do Szczepana, dodała:
— A ty odprowadź chłopca i powiedz, aby go pilnowano do mego tam przyjścia.
Kontent, żem się wydostał z tej łaźni, postępowałem za Szczepanem przez obszerną sień, w której ciekawie zgromadzeni rezydenci i służba wyglądająca z kredensu, a za nimi lokajczyki i pomywaczki cisnęli się, aby mi się przypatrzeć; świadomi już nieco mojej historyi od wyrostka księdza proboszcza, z zatajeniem tylko owych trzech batów, które na plebanii dostałem. Znać zacny kapłan o tem słudze swojemu surowo milczeć zalecił.
Dochodząc do oficyny ze Szczepanem, spotkaliśmy już profesora, wynoszącego swoje węzełki z manatkami. Spojrzał na mnie groźnie i nie wyrzekłszy ani słowa, udał się ku wsi, a ja zostałem wprowadzony