Strona:Kraszewski Kajetan - Ze wspomnień Kasztelanica.djvu/027

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chodź hultaju, zaprowadzę cię do naszego proboszcza, on cię zaraz zmusi do gadania, ty łotrze jakiś! Jakie to małe, a kieruje się już na złodzieja!
Ja wybuchnąłem natenczas rzewnym płaczem, lecz on nie uważając na to, przy towarzyszeniu szturchańców, które jeszcze płacz mój zwiększały, poprowadził mię ku kościołowi.
Właśnie proboszcz, figura dość wysoka, z wejrzeniem groźnem, liczący około trzydziestu lat wieku, powracał z kościoła po mszy rannej do plebanii, posłyszawszy podniesiony głos swego organisty i mój płacz stanął na cmentarzu kościelnym i przyłożywszy dłoń do oczu dla osłony od słońca zawołał:
— A kogo to asan prowadzisz?
— A to, proszę jegomości — ozwał się sługa kościelny — chłopiec ten włóczy się po wsi, widać łotr jakiś, ucieka ze służby, a nie chce powiedzieć, co za jeden; prowadzę go tu do dobrodzieja, może się co prędzej od niego dobrodziej dowie.
— A daj go tu, daj — zawołał proboszcz.
Posunęli się już obadwa ku plebanii, trzymając mnie jako delikwenta pomiędzy sobą i prawie gwałtem wepchnęli do pierwszej izby.
Zamknąwszy drzwi, zabrał się proboszcz do egzaminowania, ale gdy żadnej odpowiedzi oprócz płaczu ze mnie dobyć nie mógł, zniecierpliwiony tym moim uporem porwał wiszący na gwoździu batożek, boćkowskim w owych czasach zwany, i kazawszy przytrzymać mię organiście w pozycyi do tego dogodnej, wyciął mi porządny raz wołając: