Przejdź do zawartości

Strona:Królewicz - żebrak wg Twaina.djvu/080

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mayles padł na stół, zakrywając twarz rękoma.
Po krótkiej przerwie, Gwidon zapytał służących:
— Czy który z was poznaje tego człowieka?
— Nie poznajemy, nie znamy! — odpowiedzieli słudzy.
— A zatem — rzekł Gwidon — skończone. Słudzy nie poznali, żona ma również cię nie poznała.
W jednej chwili rozszalały Mayles zerwał się z krzesła, a przycisnąwszy Gwidona do ściany, pochwycił go za gardło.
— Żona twoja nie poznała, łotrze! — wołał zajadle — lady Anna, twą żoną? Teraz dopiero rozumiem całą podłą, nędzną intrygę. Ten list, toś ty sam napisał, oszukałeś ojca i podstępem przywłaszczyłeś sobie moją narzeczoną i moje włości.
Po chwili, wypuszczając z rąk przestraszonego Gwidona, zawołał:
— Precz mi z oczu. Nie wódź mnie na pokuszenie!
Posiniały z gniewu Gwidon padł bezsilny na krzesło. Rozkazał sługom wiązać Maylesa, nikt jednak z nich nie śmiał uczynić tego. Sługi nie ruszały się z miejsca.
— Nic panie nie wskóramy — rzekł jeden z nich — podczas gdy my jesteśmy bezbronni, ten człowiek ma szpadę.
— Więc cóż z tego, tchórze przebrzydli, — wołał Gwidon — za to on jeden, a was tylu. Pochwycić go, kiedy rozkazuję, rozumiecie!!!
Mayles zawołał groźnie:
— Poważcie tylko krok jeden postąpić, a los wasz marny!