Przejdź do zawartości

Strona:Królewicz - żebrak wg Twaina.djvu/070

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nagle jakiś długi miecz uderzył kowala przez rękę.
— Nie waszą rzeczą sądzić chłopca. Pozostawcie to prawu, a ty, kanaljo! — rzekł zwracając się do kowala.
Kowal spojrzał na wielkiego żołnierza i odszedł zacierając ręce. Kobieta nie chętnie wypuściła Edwarda.
Mimo, iż tłum nieprzychylnem okiem spoglądał na nieznajomego, nikt nie śmiał odebrać złodzieja mniemanego.
Twarz chłopczyny promieniała ze szczęścia. Podbiegł ku swemu obrońcy, wołając:
— Ach! nareszcie, jesteś drogi Maylesie. Ocal mnie od tych szakali, od tego nieszczęścia!

I król prawie że nie płakał.





XX.

Królewicz przed sądem.


— Uspokój się i licz na mnie drogi królu, wszystko będzie w porządku! — wyszeptał Mayles do ucha króla.
Tu zbliżył się agent policyjny, który położył rękę na ramieniu Edwarda, co znaczyło, iż woła go do sądu. Mayles zawołał:
— Proszę cię, nie ruszaj mi chłopca! Sam pójdzie, upewniam. Ty idź naprzód, a my pójdziemy za tobą!
Agent policyjny szedł naprzód z kobietą niosącą przedmiot skradziony, Mayles wraz z królem, otoczeni tłumem dążyli po za niemi.
Na wybuchy królewskie gniewu, Mayles tłumaczył Edwardowi: