Strona:Królewicz - żebrak wg Twaina.djvu/048

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rozpoczęło się mycie. Jeden z magnatów nalewał wodę, inny podawał mydło, jeszcze inny prześcieradło. Od czesania również byli specjaliści. Wreszcie Tom był gotów. Wprowadzono go na śniadanie w towarzystwie wielu magnatów do sali stołowej. Przechodząc przez wiele sal, Tom wszędzie napotykał oczekujących przybycia królewskiego dworzan, którzy na widok króla padali na kolana. Po śniadaniu wprowadzono Toma do sali królewskiej. Usadzony na tronie, słuchać musiał teraz spraw państwa. Za królem weszli kanclerze i lordowie w otoczeniu pięćdziesięciu żołnierzy z toporami w rękach. Hartford stał tuż obok tronu, do którego zbliżano się co chwila. Skoro tylko w czemkolwiek Tom zaczął błądzić, postępując niezgodnie z obyczajem królewskim, monitował go zaraz Hartford, objaśniając jak się ma zachować. Zajęcie to bardzo dokuczyło Tomowi.
— Za jaki ciężki grzech — myślał, dostałem się do tego ponurego więzienia, z których nie widzę ani złotych pól moich, ani jasnego słoneczka.
I mimo woli sen skleił mu na chwilę powieki. Zapanowało ogólne milczenie. Sprawy państwa nie mogły być decydowanemi bez króla. Po chwili wprowadzono Toma do gabinetu, gdzie pozostawiono samego, gdzie wszedł chłopczyna 12-letni, cały czarny ubrany i przykląkł przed królem.
— Powstań chłopcze, — rozkazał Tom — mów, ktoś taki i czego żądasz?
Malec na te słowa powstał. Dziwnym smutkiem widniało jego oblicze.
— Jestem ten, którego zamiast ciebie poniewierają. — Jestem Marlo.
Tom poraz pierwszy posłyszawszy to nazwisko, nie wiedział, co ma odpowiedzieć, udał jednak podstępnie, że cokolwiek przypomina go sobie.