Przejdź do zawartości

Strona:Królewicz - żebrak wg Twaina.djvu/044

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.


Chwilowo zapanowała cisza. Obadwa zamyślili się, poczem królewicz rzekł z cicha:
— Tyś mnie wyratował z nieszczęścia, ocaliłeś mi życie. — Jakiej więc żądasz nagrody.
Mayles myślał przez chwilę, poczem przyklęknąwszy na jedno kolano, rzekł:
— Proszę jedynie o jedną łaskę Waszą Królewską Mość. Pozwól mi, wnukom moim, prawnukom i dzieciom zasiadać obok Waszej Królewskiej Mości!
Król powstał. Wziął miecz do ręki, a uderzywszy płazem po ramieniu Maylesa, według starych rycerskich zwyczajów, zawołał:
— Powstań sir Mayles Gandon! Od tej cwhili pasuję cię na rycerza. Otrzymujesz łaskę, o którąś prosił, dokąd w Anglii linja królewska nie przeminie, łaska ta pozostanie przy tobie i twym rodzie.
Król zbliżywszy się do okna popadł w zadumę, Mayles siadł z zadowoleniem mówiąc sobie.

— Żem dobrze uczynił, to chyba każdy mi przyzna. Gdybym nie wyżebrał był tej łaski, musiałbym stać na moich zmęczonych nogach całe tygodnie. Mój szaleniec kazałby mi stać przy sobie bez przerwy, a tak, już nikt mi siąść nie zabroni!





XIII.

Przepadł bez wieści.


Kiedy obadwa uczuli senność, królewicz wskazując na odzież, zawołał:
— Zdejm ze mnie to ubranie!
Mayles rozebrał chłopca, ułożył w łóżko i pomyślał sobie. Znów zajął mi moje łóżko. Gdzież ja się podzieję.