— Panie, cicho! To nie żaden warjat, to święty; on się już tak trzy tysiące lat kręci, bo myśli, że to się strasznie Panu Bogu podoba.
— A cóż Pan Bóg nato?
— Z początku się trochę irytował, ale ponieważ nie wypadało, więc kiwnął ręką i udaje, że go to bawi.
Anioł wskazał malarzowi mieszkanie.
— Gromnicę pan ma?
— Nie mam...
— No, a czemże pan będzie świecił? Że też żaden malarz nie przyszedł dotąd do nieba z gromnicą!
Siedział tedy zacny malarz w niebie i nic nie robił, znudziło mu się wreszcie, zresztą patrzył na wszystko bardzo podejrzliwie. Nie mogło mu się pomieścić w głowie, aby tu wszystko dawano za darmo.
— To jest jakiś ciężki kawał, — myślał malarz. — Każą mi potem płacić.
Poszedł tedy do świętego staruszka i powiada:
— Ojcze święty, z tem całem niebem jest jakiś szwindel.
Staruszek się oburzył.
— Co pan mówi! Taki znany, renomowany zakład! Jak pan może!
— Ja tu nie wytrzymam; czemu się tu nikt nie upomina za mieszkanie?
— Ależ panie kochany!
— Ani za wikt! Za darmo? Przepraszam, ale ja nie jestem do tego przyzwyczajony; żeby porządny człowiek nie był nic winien! To jest kiepski dowcip Ojcze święty, a jałmużny ja nie przyjmuję...
Święty staruszek zemdlał. Wywrócił przytem widocznie krzesło, bo malarz zerwał się na równe nogi.
Jasny dzień.
Przed nim stała żona, zadyszana i bardzo ożywiona.
— Ach, toś ty się nie kładł? Mój kochany, któż widział tak zdrowie marnować!
Malarz spojrzał na nią zdumiony i zaczął budzić uśpioną