Strona:Korczak-Bobo.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziennika. Uczniowie pierwszej ławki unoszą się, aby z ruchów pióra odgadnąć, ile kto dostał z dyktanda — pokazują na palcach.
— Dyżurny!
Obaj wyskakują po kajety: jeden żyd, drugi katolik; Szparag żydowi kajetów nie daje; boć to bądź co bądź czynność odpowiedzialna.
— O, mój kajet — dawaj.
— Poczekaj — po kolei.
— Przemyski.
— Dawaj.
Stasio niema odwagi spojrzeć. Przewraca kartkę po kartce: dwa, trzy, trzy, dwa, trzy, dwa, trzy, trzy, — a teraz?
Rumieńce wystąpiły mu na policzki. Serce bije tak mocno, jak na gieografji. — Na pierwszej stronicy dwa małe błędy, raz podkreślone, trzeci, — podkreślony falistą linją — i jeden z owych dwuch grubych błędów. — Niema co patrzeć: dwójka.
— Ile?
— Odczep się.
Stasio przymyka oczy, przewraca kartkę i nakrywa bibułą. Bibułę odsuwa powoli. — Niema czerwonego atramentu, niema, niema, może choć z dwoma minusami? — I oto fatalne zdanie. Sen, czy jawa? — Niema. — Stasio gotów jest krzyknąć z radości: błąd jest — siedzi bestja, ale go Szparag nie zau-