Strona:Korczak-Bobo.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

płynął do maleńkiej mielizny, jak znów stracił grunt, spłynął i zanurzył się i wypłynął.
Czemu się szamoce ten drobny owadek? Czy drogie mu to drobniutkie życie, zewsząd zagrożone, które lada chwila może i musi utracić?
A człowiek? — błysnęła mi nagle myśl.
Aby robaczka wyratować, trzeba zejść z kładki i zamoczyć się po kostki — czy warto?
I usłyszałem głos:
— Jeżeli teraz nie zechcesz ponieść drobnej ofiary młodzieńcze, aby uratować robaka, to będąc dojrzałym, nie poniesiesz większej, aby uratować człowieka.
Z jakiem zadowoleniem patrzałem, jak otrzepywał się, gładził i prostował skrzydełka — na mej ręce.
— Nie zobaczymy się więcej. Leć i bądź szczęśliwy.

∗             ∗

Kocham cię, Wisło szara, zarówno wtedy, gdy spokojnie i równo toczysz swe wody, poprzecinane mieliznami żółtego piasku, jak i wtedy, gdy zrywasz tamy i wały, znosisz mosty i grozisz ludziom, jak wtedy, gdy skuta lodowym pancerzem, biała śniegiem,