— Mamuchno zlota, ja się już poprawie!
— Poprawisz ty się wisusie, poprawisz! Z pieca na łeb! Już ja znam twoją poprawę! Codzień obiecujesz, a zawsze to samo!
I prawda! Co się ten chłopak nie nacałował matki, co się nie naobiecywał, że już będz e lepszy — wszystko na nic. Ledwo przez próg przejdzie, już mu w głowie nowa psota, nowa wantura. Ojciec możeby temu i dał rady, bo miał porządny pasek rzemienny, co nim opasywał kożuch. Ale matczysko nie skarżyło się nigdy. Jeden tylko był, więc jak mcgła, tak zapobiegała. Połata, wypierze, wyburczy, no i tak szło, a poprawy żadnej nie było.
Ale i jej było coraz trudniej i tylko rębe załamywała, myśląc, co z tego będzie?
Kuma i sąsiadka, Pawłowa, nieraz z nią o tym radziła.
— Moja kumo złota! — mawiała stróżka — co z mego urwisa wyrośnie to ja nie wiem!
A kuma na pociecę:
Strona:Koniki Tadzia, Stróżak, Lekcja Emilki.djvu/16
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.