Strona:Konfederat.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tymczasem, zjadłszy spory kawałek chleba, wstał Popiel i rzekł:
— Komu w drogę, temu czas. Mam ważne rzeczy zawieść do Lublina, a tu gotowi jeszcze schwytać człowieka. U was to każdy mieszczanin za kwartę gorzałki sprzedałby mnie.
Biorąc na siebie kaftan żydowski i przywiązując brodę, mówił dalej:
— Za gościnę niech wam Bóg zapłaci, a drzewca macie zapłacone.
I chciał już podać rękę bednarzowi na pożegnanie, gdy ten raptem skoczył z ławy i kontent jak człowiek, który nagle dobry koncept schwytał, ozwał się do gościa:
— Na to nigdy nie zezwolę, abyście chałupę moją opuścili, nie wypiwszy ze mną miodku, który ma lat dziesięć! Proszę was, usiądźcie, a ja zakręcę się koło wieczerzy.
Królewski potomek oblizał się na wspomnienie piastowskiego napoju, zrzucił pejsy i brodę i zasiadł znowu na dębowej ławie.
— Wprawdzie mam jeszcze kawał drogi przed sobą — mówił, drożąc się...
— Wyprowadzę was na ścieżkę, która jest dwa razy krótsza od zwykłej drogi — uspokajał go bednarz, a w oczach jego błyszczało coś szyderskiego.
— Pójdę nocą — rzekł Popiel — a z poczciwym człowiekiem, którego szkoda na mieszczucha, warto jeszcze pogawędzić i z gąsiorka łyknąć.