Strona:Konfederat.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ej, co tam nad tem myślicie, tak jakbyście co dobrego wymyśleć mogli!... Już to, co ja wam powiem, do waszej głowy nie przypadnie! Wasze miejskie głowy wyłysiały pod baraniemi czapkami, ale głupiuteńkie jak dynie!
— Marcinie, gdybyście nie byli w moim domu i z mego dzbana... — przerwał mu groźnie gospodarz.
— Tylko jedną rzecz pozwólcie sobie powiedzieć: Czy miłujecie wy matkę waszą?
Bednarz spojrzał na ławę pod piecem, a jego oczy napełniły się łzami. Jakieś dziwne wzruszenie owładnęło go śród rozmowy z swoim gościem.
— A jakżebym nie miłował? — odparł — toż ona jedna na świecie mi została.
— Otóż każdy z naszych — odparł potomek królewski — ma oprócz swojej matki jeszcze drugą matkę, którą więcej miłuje od pierwszej. A wiecie, kto jest ta matka nasza?
Bednarz podniósł głowę i z ciekawością patrzał na Popiela. Ten wstał i rzekł z naciskiem:
— Ta druga matka nasza jest ojczyzna, Rzeczpospolita, którą każdy prawy szlachcic aż do śmierci miłować w dobrej i złej doli i bronić własną krwią, a nawet życiem, jest obowiązany, jak to mówi Rej z Nagłowic... Otóż tego wy nigdy nie zrozumiecie, wy, którzy jecie co niedziela kiszki z kaszą i tłuste podgardla wieprzowe...