Strona:Konfederat.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

święto wypchnął mnie za drzwi; dla miłego spokoju nie zaniosłem na niego żadnej skargi. Jam człowiek najspokojniejszy!...
— Szczerość twoja podoba mi się, choć czuję pod ręką, że jesteś dyabelnie tchórzem podszyty i drżysz jak osika. Powiedzże mnie, mój ty Mateuszu Pirogu, co stanowi na ziemi całe twoje szczęście?
Bednarz poskrobał się w głowę. Nieznajomy przyszedł mu w pomoc:
— Nieprawdaż, że tłusta pieczeń wieprzowa i baranina duszona?
— Szpikowana czosnkiem i młodą słoninką, sławetny panie — wtrącił ośmielony bednarz.
— I kufel miodu na to, nieprawdaż?
— O święty Antoni! — krzyknął bednarz, oblizując się od ucha do ucha — toby już były specyały...
— Nim tych specyałów dostąpisz — przerwał mu nieznajomy, śmiejąc się głośno, aż się po parowie rozlegało — muszę cię pierwej pasować na szlachcica, bo jak szlachcicowi tak i każdemu dzisiaj człowiekowi najświętszą rzeczą w życiu powinna być... ojczyzna.
Rzekłszy to, wyłamał dość sporą gałąź leszczyny z pobliskiego krzaku i przeciągnął nią bednarza od łysiny aż do bioder.
Bednarzowi zrazu dech w piersi zaparło, ale widząc, że nieznajomy drugi raz się zamierza, jednym susem przesadził fosę i znikł w krzakach.